Dzień pszczoły przypomina jak wspierać przyrodę

Ewa Jakubowska-Lorenz | 19 May 2021

Mniej koszenia i pestycydów, więcej martwego drewna, roślin nektarodajnych oraz zbiorników wodnych o naturalnych brzegach – w taki sposób powinniśmy wspierać pszczoły i inne zapylacze w miastach. 20 maja obchodzimy światowy dzień pszczoły, a 22 maja dzień bioróżnorodności. 

Przy okazji tych świąt przypominamy, że zarówno samorządy, zarządy osiedli, jak też mieszkanki i mieszkańcy miast i miasteczek mogą podejmować wiele działań, by pomagać zapylaczom. O tym dlaczego i jak warto to robić Ewa Jakubowska-Lorenz z Fundacji Sendzimira rozmawiała z dr. Łukaszem Mielczarkiem z Zespołu ds. Lasów i Przyrody w Zarządzie Zieleni Miejskiej w Krakowie. 

EJL: W ostatnich latach coraz więcej mówi się o roli owadów zapylających, ale przypomnijmy krótko dlaczego tak ważne jest, byśmy dbali o ich dobrostan. 

ŁM: Przede wszystkim warto wiedzieć, że zapylacze to nie tylko pszczoły miodne i trzmiele. Owady zapylające, czyli takie które umożliwiają wielu roślinom owocowanie i rozmnażanie, to również inne błonkówki, jak pszczoły samotne czy osy, a także motyle, w tym ćmy, muchówki, chrząszcze, a nawet komary.  Szacuje się, że blisko 80% wszystkich gatunków roślin występujących na Ziemi jest owadopylna. Wśród nich są setki gatunków roślin uprawnych. Bez zapylaczy nasz system żywnościowy by się załamał. Równocześnie badania naukowe pokazują, że ich liczba w ostatnich latach znacząco spada. 

EJ: Jaka jest skala tego zjawiska?

ŁM: Duże zaniepokojenie wywołały opublikowane 4 lata temu badania, które wykazały, że w ciągu niespełna 30 lat w Niemczech całkowita liczebność owadów, w tym zapylających, spadła o ponad 75%. Podobne badania pojawiaj się w innych krajach. To naprawdę groźny trend, dlatego powinniśmy zrobić co się da, by chronić siedliska tych owadów i zapewniać im tak zwany pożytek czyli po prostu pokarm.

EJ: Sądzę że większość z nas kojarzy pszczoły i inne zapylacze głównie z krajobrazem wiejskim, mniej z miastami. Dlaczego w miastach też powinniśmy tworzyć dogodne warunki dla zapylaczy?

ŁM: Nasze krajobrazy w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat uległy ogromnemu przekształceniu. I te zmiany źle wpływają na zapylacze. Tracą one siedliska i miejsca żerowania. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że to się dzieje na wielką skalę na wsi. Po pierwsze rolnictwo bardzo się zmieniło. Dawniej było dużo małych gospodarstw o zróżnicowanych uprawach, a ponadto towarzyszyły im często przydomowe ogródki, gdzie uprawiało się na mniejszą skalę np. marchew, bardzo lubianą przez zapylacze. Teraz mamy głównie jednogatunkowe uprawy wielkopowierzchniowe, co nie sprzyja owadom. Kiedyś wszechobecne były miedze śródpolne z bogactwem naturalnej roślinności, które praktycznie zniknęły. Inny element to budownictwo. Jeszcze nawet kilkadziesiąt lat temu było sporo domów drewnianych, gdzie jako lepiszcza używano gliny, a dachy kryte były strzechą. To były idealne miejsce dla zakładania gniazd przez wiele gatunków pszczołowatych, szczególnie ciepłolubnych. Takich budynków już praktycznie nie ma. Krajobraz wiejski nie sprzyja już tak zapylaczom jak kiedyś, a równocześnie miasta się rozrastają. Więc one muszą wziąć na siebie również odpowiedzialność za dbanie o zapylacze.

EJ: Jak zatem można dbać o zapylacze w miastach? Co możemy robić, aby mogły w nich nie tylko przetrwać, ale mieć się dobrze? 

ŁM: Musimy zapewnić tym owadom miejsce gniazdowania i pobierania pokarmu. Czyli przede wszystkim powinniśmy dbać o różnorodność biologiczną na terenach miejskich – różnorodność krajobrazu i roślinności, w tym rodzimych roślin nektarodajnych. Powinniśmy pozostawiać przyrodzie sporo miejsca, gdzie nasza ludzka interwencja będzie bardzo ograniczona. Oczywiście takim sprzyjającym środowiskiem są dla tych owadów łąki kwietne zamiast trawników. Pozwala się roślinom zakwitnąć – czyli ogranicza się koszenie. Przeprowadza się je tylko raz w sezonie, późnym latem. W Krakowie staramy się stopniowo przyzwyczajać mieszkańców do takiej zmiany. Nawet na obszarach intensywnie użytkowanych przez człowieka, w niektórych miejscach nie kosimy całej przestrzeni od razu, a jedynie połowę, drugą pozostawiając nie skoszoną. Po jakimś czasie kosimy tę pozostałą część. To zapewnia ciągłość występowania roślin kwiatowych, bo owady potrzebują pożytku przez cały sezon wegetacyjny – od wiosny do jesieni.       

Kolejna ważna kwestia to drzewa i martwe drewno. Pszczoły miodne, kiedy występują dziko, do założenia gniazd potrzebują obszernej dziupli w stosunkowo dużym drzewie. Dlatego  trzeba chronić drzewa dziuplaste – zarówno żywe, jak i martwe. Z kolei pszczoła murarka zakłada gniazda w stojących martwych drzewach, w których zostały przez inne owady wydrążone korytarze. Ważne jest więc, by w mieście było martwe drewno, w formie zarówno stojącej, jak i leżącej. Dlatego prace  związane z usuwaniem suchych gałęzi staramy się prowadzić tylko tam, gdzie to konieczne i – jeśli to możliwe – zostawiać nawet grube, suche konary, o ile nie ma zagrożenia, że się oberwą.

No i wreszcie potrzebna jest woda w zbiornikach o możliwie naturalnych brzegach. Odsłonięte brzegi to też miejsce gniazdowania dla pszczół, a płytkie zbiorniki z szuwarami to miejsca rozwoju larw np. owadów bzygowatych. Mnóstwo zapylaczy, które nie są pszczołami, rozwija się w  środowisku wodnym. Dlatego bardzo cenne są wszelkie oczka wodne – zarówno duże, jak i małe.

fot. Zarząd Zieleni Miejskiej w Krakowie

EJ: Polecamy zatem broszury Fundacji Sendzimira na temat zwiększania retencji. Przy okazji dyskusji o koszeniu w miastach czasem pojawią się obawy, że ograniczenie koszenia spowoduje większe alergie.

ŁM: Ale jest dokładnie odwrotnie: jeśli na łące rosną gatunki kwitnące, dające pyłek i nektar dla owadów, to nie są to gatunki wiatropylne. Więc są one znacznie mniej uciążliwe dla alergików niż trawy, które dominują w siedliskach intensywnie koszonych. Trawy, które silnie alergizują, bardzo lubią koszenie. Co więcej, wysoka roślinność ma większe zdolności przechwytywania zanieczyszczeń. Więc kosząc rzadziej w mieście pośrednio zmniejszamy też zanieczyszczenie powietrza smogiem i pyłami zawieszonymi. 

EJ: Co jeszcze mogą robić zarówno instytucje samorządowe jak i osoby prywatne, które posiadają działki lub ogródki, aby sprzyjać zapylaczom?

ŁM: Bardzo poważnym problemem jest niekontrolowane i nadmierne stosowanie chemicznych środków ochrony roślin. Dlatego należy je ograniczać do minimum. Pestycydy niszczą różnorodność biologiczną, bo zabijają nie tylko te gatunki, których chcemy się pozbyć, ale szkodzą wszystkim innym, również pożytecznym, w tym owadom zapylającym. Szczególnie, jeśli środki te są stosowane w miejscach ocienionych i dostają się do wody, mogą całymi tygodniami oddziaływać na siedlisko i zatruwać owady. Naprawdę warto szukać alternatywnych metod uporania się z niepożądanymi gatunkami. Czasem lepiej jest po prostu wyzbierać larwy mechanicznie, albo stosować środki łagodniejsze, np. substancje na bazie mydła czy wyciągu z czosnku. A czasem nawet lepiej się pogodzić, że jakaś roślina ucierpi, czy wręcz nie przetrwa, niż stosować opryski.  W Krakowie w tym obszarze też szukamy alternatywnych rozwiązań. W ubiegłym roku pilotażowo w dwóch parkach zastosowaliśmy nową metodę radzenia sobie z mszycami. Przywabiliśmy drapieżców. Na ozdobnych różach, na których były mszyce, zawiązaliśmy żółto-seledynowe wstążki. Ten kolor zwabił owady, które złożyły tam swoje jaja. Z nich wylęgły się biedronki i bzygowate, które żywią się mszycami. Metoda zadziałała i obeszło się bez chemii. W tym roku zamierzamy to powtórzyć. 

EJ: Skoro mowa o opryskach, warto wspomnieć, że niestety czasem mieszkańcy domagają się oprysków na komary. Jak Pan się odnosi do takich zabiegów?

ŁM: To zabieg szkodliwy dla przyrody, a zarazem nieskuteczny. Musimy pamiętać, że samce komarów również zapylają kwiaty i są ważnym pokarmem dla ptaków. Poza tym, stosując przeciwko nim opryski, szkodzimy też innym owadom. Na dodatek tylko chwilowo i na określonym terenie pozbywamy się komarów. One i tak się rozmnożą, więc trzeba by zabieg ten powtarzać, coraz bardziej degradując środowisko. Warto sobie radzić z komarami w mniej szkodliwy sposób – stosując odpowiednią odzież i repelenty. 

EJ: Wiemy już, że chcąc wspierać zapylacze powinniśmy tworzyć łąki kwietne, mniej kosić i zostawiać martwe drewno. A czy warto budować domki dla pszczół w przestrzeni miast? 

ŁM: Takie działania mają dla nas wymiar głównie edukacyjny. Obecność takich domków w wyeksponowanych miejscach zwiększa świadomość i wrażliwość mieszkańców. Jednak na skalę wielkiego środowiska miejskiego nie ma to większego znaczenia ekologicznego, bo zasięg takich mikrosiedlisk jest bardzo ograniczony. Jeśli chcemy osiągnąć efekt ekologiczny znacznie ważniejsze jest pozostawianie naturalnych miejsc przyrodniczych, o jakich mówiłem wcześniej, gdzie owady mogą się rozmnażać i znajdować pokarm.

EJ: Czy sądzi Pan, że nasza świadomość na temat zapylaczy i różnorodności biologicznej się zmienia?

ŁM: Zdecydowanie tak. Ludzie zaczynają dostrzegać, że jednogatunkowy trawnik jest nudny i niezgodny z potrzebami przyrody; pojawia się coraz więcej kwiatów, w tym łąkowych. W Krakowie jest duże zainteresowanie mieszkańców wysiewaniem roślin miododajnych. Zarząd Zieleni Miejskiej rozdawał w tym roku nasiona kwiatów w celu wysiania ich na balkonach. Bardzo szybko się rozeszły. Zainteresowanie  było ogromne. Sądzę, że instytucje, takie jak nasza, mają sporą rolę do odegrania, by edukować mieszkańców jak mogą wspierać różnorodność biologiczną. 

EJ: Bardzo dziękuję za rozmowę, a osobom i instytucjom, które dbają o przyrodę w miastach polecam publikacje Fundacji Sendzimira, które można pobrać z naszej strony: